czwartek, 30 stycznia 2014

Zimowe wspomnienia z dawnych lat



Droga do Morskiego Oka


 By móc wspominać, należy odbyć podróż w czasie i przestrzeni. Zatem porzucam rok 2014 i wracam do lat 90-tych. Na kilka godzin znikam z Poznania.
Przez dłuższą chwilę dla nikogo nie będę uchwytna. Przecież nie mogę być jednocześnie w dwóch miejscach. Już jestem w górskim świecie, stoję u podnóża dostojnych Tatr.
  Podziwiam ich potęgę i piękno. A akompaniujące im słońce zachęca do zdobywania kolejnych szczytów ludzkich wspomnień. Więc wydobywam z mroków mojej pamięci obraz rodzinnego wyjazdu do Zakopanego. Ta reminiscencja geograficznie związana jest z największym jeziorem znajdującym się w Tatrach (Morskie Oko) oraz drogą, jaką należało przebyć by do niego dotrzeć.
Wtedy wszyscy mieliśmy mniej o 17 lat. Patrzyłam na życie i różne jego formy oczyma 12-letniego dziecka. Mimo młodego wieku potrafiłam dostrzegać i zachwycać się pięknem tego, a może tamtego świata. To rodzice zaszczepili we mnie wrażliwość, szacunek, pokorę do wszystkich i wszystkiego co mnie otacza, a w miarę upływającego czasu te wartości kiełkowały, aż wreszcie wyrosły.
  Przemierzając kolejne kilometry wchodziłam w nowe obrazy które namalowała natura. Polany, gęste lasy, bystre strumyki i wysypana drobnymi kamyczkami droga pokryta białym śniegiem miała swój urok. Urodą grzeszyły drzewa, nawet te które z wielkim wstydem, bo bez liści, nagie gałęzie ukrywały pod zimowym puchem.
  Wraz ze mną „szedł” halny. Rozwijał znacznie większą prędkość niż ja, ale były momenty, kiedy ja odczuwałam jego obecność a on moją.
   Oprócz sił przyrody na drodze do Morskiego Oka spotkałam również ludzi. Były to bardzo sympatyczne spotkania. Wędrowcy posyłali mi uśmiechy, słowa i gesty. Nie było anonimowo, nie było samotnie, nie było ignorancji nawet wobec małego człowieczka który dzielnie dreptał do celu. Właściwie to wszyscy napotkani ludzie na tej drodze mieli jedno wspólne dążenie. I chyba dziś cel pozostał ten sam, mimo innych okoliczności, innej drogi mentalnej.
    Przede mną jawi się następna zimowa odsłona - weszłam w kolejny  niebanalny kadr. Orzeźwiające powietrze  informuje o nadchodzącym mrozie, jednak nie spieszę się. Wypatruję mieszkańców zimowego lasu, lecz stary niedźwiedź mocno śpi. Zresztą nie tylko on. Ciesząc się urokami zimy dalej przemierzam drogę. Już widzę jej koniec, wyznaczyło go malownicze schronisko. Teraz zrobiło się tak bajecznie.
     Otworzyłam drzwiczki: znów wielu turystów. Tym razem skupieni wokół kominka w którym zagościł żywy ogień. Ten ogień nie był niebezpieczny, bo dawał ciepło i zbliżał ludzi. Wypiłam herbatę z miodem, przekąsiłam konkretny posiłek, poczułam inny rodzaj ciepła.
     Z tej perspektywy, z okna schroniska, podziwiałam największe jezioro, którego dostępu pilnie strzegły Tatry. Podchodzę bliżej. Słońce skryło się za górami, troszkę zmieniło krajobraz. Z gry światła i cienia przyroda wyłączyła pierwszy element, teraz rozumiem dlaczego fotografie czarno-białe mają głębię i tak silnie oddziałują na wpatrującego się w nią człowieka. A Morskie Oko nigdy się nie zamyka - ani zimą, ani wiosną, ani latem, ani jesienią, ani w dzień, ani w nocy. Ono ciągle patrzy na nową rzeczywistość. I być może nie zmienia swojego punktu widzenia.
      Wróciłam do 2014 roku, do miejskich zakątków.

***