czwartek, 30 stycznia 2014

Z myśli wzięte



Każdy poranek witam uśmiechem. Dopiero później otwieram oczy i wstaję z łóżka. Potem wyglądam przez okno. I najpierw w taki sposób nawiązuję łączność ze światem rzeczywistym.
Widzę krętą dróżkę wzdłuż której płynie wąska rzeczka. Tuż przy niej znajdują się drzewa różnych gatunków, ale każde z nich jest piękne - bo odmienność także w przyrodzie wzbudza zainteresowanie i podziw. W oddali widoczny mały domek z czerwonym dachem. Otacza go skromne ogrodzenie składające się z kilku drewnianych belek. Przed chatką ogródek z kolorowymi, zadbanymi rabatkami. Poruszające się w rytmie wiatru maki z chabrami tworzą wyjątkową niebiesko-czerwoną scenerię.
 Ogniska domowego pilnie strzeże owczarek niemiecki, wydaje się być całkiem miły - z daleka. Za tym małym budyneczkiem wznoszą się góry. A nad nimi już tylko zawisło niebo. Jeszcze chwilę sycę moje oczy niepowtarzalnym widokiem. I doceniam to, że  widzę.
Wychodzę na zewnątrz. Teraz i ja wkomponowałam się w powyżej opisaną scenerię stanowiąc  jeden z jej żywych elementów. Nasłuchuję - słyszę śpiewające ptaki. W miarę upływu czasu śpiewaków jest coraz więcej. Nie potrafię żadnego z nich nazwać. Ale słucham  i patrzę na tych małych artystów, którym akompaniuje wiatr. Tańczę do tej muzyki ciszy, a wraz ze mną kołyszą się drzewa. Słyszę ruch każdego listka, wraz z nim dociera do mnie jak ważne jest to, że słyszę.
Zmierzam w kierunku rzeczki. Jej czysta woda niesie moje odbicie, które po chwili zmienia rysy i kształty. Wciąż jestem tą samą osobą. Uzmysłowiłam sobie, że to niesamowite móc samemu docierać w takie miejsca. Jak istotne jest to, że chodzę bo nogi zawsze doniosą mnie dokąd zechcę. Teraz stoję nad rzeczką, ale za chwilę będę na jednym z górskich szczytów. Z innej perspektywy będę oglądała świat.
Podczas obcowania z naturą, odbieram rozmaite zapachy. Teraz czuję zapach jesieni. z tego też tak bardzo się cieszę.
A moje serce? Ono nie tylko pełni funkcję biologiczną. Jest szeroko otwarte na ludzi i zwierzęta.
Wchodzę do tego małego domku, położonego u podnóża gór. Groźny owczarek zmienia się w łagodnego psa, nie odstępuje mnie na krok. Moje dłonie głaszczą jego lśniącą sierść, a swoje oczy -wbijam w jego, jakże mądre, ciemne oczka. Gospodynię całuję w policzek i wręczam jej jeszcze ciepłe, drożdżowe ciasto. Ona szykuje herbatę, a ja zajmuję miejsce przy stole, przy którym zawsze zwykłam siadać. Herbata i mój wypiek to tylko dodatek do naszych długich rozmów. Jedno ze zdań które do niej kieruję brzmi: Jak dobrze, że świat i ludzi którzy go tworzą potrafię postrzegać sercem.
Wieczorem wracam do swojego domu. Znów patrzę przez okno żegnając kolejny, udany dzień. Z niecierpliwością oczekuję na następny, który znów przywitam uśmiechem.

***

Nocne rozważania


Noc jest moim sprzymierzeńcem, bo jest dla mnie spokojem, niesie mi ukojenie i ciągłą inspirację. Paradoksalnie w nocy widzę więcej niż za dnia..mam bardziej wyostrzone zmysły. Po prostu lepiej czuję.
Pod osłoną nocy potrafię uporządkować swoje myśli, dopiero nad ranem wkrada się do nich lekki chaos wprawiający je w niegroźny wir.
Kiedy cały świat śpi, zaczynam funkcjonować. Od niedawna słyszę nowy dźwięk - to nie jest muzyka ciszy. Ta melodia jest we mnie. Po kilku dniach, a może tygodniach zdałam sobie sprawę, że jest to odgłos bijącego serca. Bijącego inaczej niż do tej pory.
Były momenty w których myślałam, że już wszystko przeżyłam, wszystkiego doświadczyłam, że już wszystko wiem, a historia mojego żywota dość mocno wyryta w świadomości, na pewno nie ulegnie zmianie. Jednak stało się inaczej. Upływający czas dał szansę także mnie, na to by odkryć to, co do tej pory było bardzo głęboko schowane. A może w ogóle nie było znane?
Lubię refleksję zwłaszcza nad sobą, nad swoim istnieniem. Rozpatruję również naturę innych pierwiastków ludzkich, aż w końcu zastanawiam się nad światem nie mogę pojąć prawideł jakie nim rządzą. Wypieram ze swojego umysłu to, co złe, niegodne człowieka i w ten sposób tworzę własną wyimaginowaną, ale za to idealną niezwykle hermetyczną przestrzeń.  Później ruszam w brutalną rzeczywistość nie potrafiąc się w niej odnaleźć.
Znów ciemność skrywa mnie pod swoimi skrzydłami i znów myślę. Choć tym razem uwieczniam moje przemyślenia na papierze. Ponownie  zapada bezgłos, dzięki któremu lepiej siebie słyszę. Siedząc przy oknie w towarzystwie wąskiej strużki światła zaczynam pisać.
Nowy rok zawsze napawa mnie strachem przed tym co ma się wydarzyć. Poza lękiem związanym ze sprawami niedalekiej przyszłości, w podobnym stopniu odczuwam tęsknotę, za tym co już zdążyło się dokonać. Jak to możliwe że tak mocno jestem związana ze swoją przeszłością? Wracam do różnych wspomnień, nawet dziwię się że tyle zdarzeń dobrze pamiętam. Przeszłość jest elementem który nas współtworzy, kształtuje a nawet motywuje do dalszego życia. Przeszłość daje naukę egzystencjalną, zrozumienie i nadzieję. Pokazuje że przyszłość może być inna, lub..nieznacznie inna. To jest kwestia indywidualnych, nieprzypadkowych, przemyślanych  wyborów.
Przemyślanych-ostatnio lubię to słowo, bo rozumiem jego głębszy wymiar.
Mija północ. Na chwilę przerywam swój pisemny monolog. Nieoczekiwanie wpada mi do głowy Kartezjańskie zdanie „Myślę więc jestem”. Przez kilka sekund prowadzę polemikę ze sobą, której konkluzja jest następująca: Gdyby każdy posiadał zdolność myślenia istniałby świat a nie jego atrapa. Pozwoliłam sobie na przyzwoitą parafrazę myśli tego wielkiego starożytnego filozofa :”Nie myślę, ale jestem”. Tylko to jest taki prowizoryczny byt. Znak naszych czasów.
Spoglądam za okno, nikogo nie zauważam, ruch uliczny zamarł. W szybie widzę własne odbicie. Być może jestem jedyną osobą, która nie zapadła jeszcze w głęboki sen. A może jest jeszcze ktoś kto myśli i pisze?
Wracam do niezakończonego wątku. Biorę do ręki częściowo zapisaną kartkę. Ostatnie zdanie brzmi: To jest kwestia indywidualnych, nieprzypadkowych, przemyślanych  wyborów.
Kontynuuję
Na swoje przyszłe losy człowiek ma wpływ, chociażby dlatego że przeszłość nieustannie  instruuje i wypomina to co było złe i chwali to co było dobre. Od przeszłości nie można się odciąć bo jest zbyt ważna. Jeśli ktokolwiek zechce ją wykarczować lub zanegować albo..zignorować, to tak jakby działał przeciw swojej tożsamości..i próbował tworzyć system swoich wartości na czymś co jest złudne i nie ma żadnych podstaw.
Przeszłość „lubi ”przyszłość, bo przyszłość przed nią „nie ucieknie”. Taką myślą nieco oderwaną od kontekstu zakończyłam autorski, skompensowany wywód na temat ciągle „żywych” przeszłych wydarzeń w perspektywie obecnej i następnych lat.
Noc niechętnie ustępuje. Zaczyna się kolejny nowy dzień..ale gdy się ściemni znów będę mieć głowę pełną myśli, a przede mną będzie czysta kartka papieru.

***

Refleksyjny listopad



Wieczorem siedzę w pokoju przy kominku patrząc  w jego żywy ogień. Podziwiam wesołe iskierki. Wokół mnie cisza, słyszę jedynie bijące serce domu czyli zegar. Uświadamia mi on, że czas nie stoi w miejscu.
Pomieszczenie w którym jestem wypełnia zapach herbaty waniliowej. Jest ciepło, przyjemnie i bezpiecznie. W towarzystwie nocy prowadzę dialog z własnymi myślami. Cisza mnie inspiruje a noc – podsłuchuje. Jednak wiem, że to co usłyszy, nikomu nie powtórzy.
Snuję marzenia o wielkiej miłości. Próbuję sobie wyobrazić jakby to było, gdyby wprowadziła się do mojego życia. Na pewno byłoby inaczej. Byłby sens, inna jakość, cel, radość, szczęście, spełnienie.
Później robię życiowy bilans. Do pewnych chwil odnoszę się sentymentalnie, do innych mniej. Analizuję swoje osiągnięcia. Nie było ich dużo, ale mimo wszystko jestem dumna.
Myślę także o zmianach - ale na większość kwestii nie mam wpływu więc nie oczekuję spektakularnych przemian. Czasem stwierdzenie „Każdy jest kowalem swojego losu” traci moc.
Wspominam osoby, które niegdyś obecne były w moim życiu, wpływając na jego kształt. Dziś została po nich żywa pamięć i mądrość, którą przekazuję kolejnym ludzkim istnieniom.
Dziś jest taka refleksyjna noc…

***

Zimowe wspomnienia z dawnych lat



Droga do Morskiego Oka


 By móc wspominać, należy odbyć podróż w czasie i przestrzeni. Zatem porzucam rok 2014 i wracam do lat 90-tych. Na kilka godzin znikam z Poznania.
Przez dłuższą chwilę dla nikogo nie będę uchwytna. Przecież nie mogę być jednocześnie w dwóch miejscach. Już jestem w górskim świecie, stoję u podnóża dostojnych Tatr.
  Podziwiam ich potęgę i piękno. A akompaniujące im słońce zachęca do zdobywania kolejnych szczytów ludzkich wspomnień. Więc wydobywam z mroków mojej pamięci obraz rodzinnego wyjazdu do Zakopanego. Ta reminiscencja geograficznie związana jest z największym jeziorem znajdującym się w Tatrach (Morskie Oko) oraz drogą, jaką należało przebyć by do niego dotrzeć.
Wtedy wszyscy mieliśmy mniej o 17 lat. Patrzyłam na życie i różne jego formy oczyma 12-letniego dziecka. Mimo młodego wieku potrafiłam dostrzegać i zachwycać się pięknem tego, a może tamtego świata. To rodzice zaszczepili we mnie wrażliwość, szacunek, pokorę do wszystkich i wszystkiego co mnie otacza, a w miarę upływającego czasu te wartości kiełkowały, aż wreszcie wyrosły.
  Przemierzając kolejne kilometry wchodziłam w nowe obrazy które namalowała natura. Polany, gęste lasy, bystre strumyki i wysypana drobnymi kamyczkami droga pokryta białym śniegiem miała swój urok. Urodą grzeszyły drzewa, nawet te które z wielkim wstydem, bo bez liści, nagie gałęzie ukrywały pod zimowym puchem.
  Wraz ze mną „szedł” halny. Rozwijał znacznie większą prędkość niż ja, ale były momenty, kiedy ja odczuwałam jego obecność a on moją.
   Oprócz sił przyrody na drodze do Morskiego Oka spotkałam również ludzi. Były to bardzo sympatyczne spotkania. Wędrowcy posyłali mi uśmiechy, słowa i gesty. Nie było anonimowo, nie było samotnie, nie było ignorancji nawet wobec małego człowieczka który dzielnie dreptał do celu. Właściwie to wszyscy napotkani ludzie na tej drodze mieli jedno wspólne dążenie. I chyba dziś cel pozostał ten sam, mimo innych okoliczności, innej drogi mentalnej.
    Przede mną jawi się następna zimowa odsłona - weszłam w kolejny  niebanalny kadr. Orzeźwiające powietrze  informuje o nadchodzącym mrozie, jednak nie spieszę się. Wypatruję mieszkańców zimowego lasu, lecz stary niedźwiedź mocno śpi. Zresztą nie tylko on. Ciesząc się urokami zimy dalej przemierzam drogę. Już widzę jej koniec, wyznaczyło go malownicze schronisko. Teraz zrobiło się tak bajecznie.
     Otworzyłam drzwiczki: znów wielu turystów. Tym razem skupieni wokół kominka w którym zagościł żywy ogień. Ten ogień nie był niebezpieczny, bo dawał ciepło i zbliżał ludzi. Wypiłam herbatę z miodem, przekąsiłam konkretny posiłek, poczułam inny rodzaj ciepła.
     Z tej perspektywy, z okna schroniska, podziwiałam największe jezioro, którego dostępu pilnie strzegły Tatry. Podchodzę bliżej. Słońce skryło się za górami, troszkę zmieniło krajobraz. Z gry światła i cienia przyroda wyłączyła pierwszy element, teraz rozumiem dlaczego fotografie czarno-białe mają głębię i tak silnie oddziałują na wpatrującego się w nią człowieka. A Morskie Oko nigdy się nie zamyka - ani zimą, ani wiosną, ani latem, ani jesienią, ani w dzień, ani w nocy. Ono ciągle patrzy na nową rzeczywistość. I być może nie zmienia swojego punktu widzenia.
      Wróciłam do 2014 roku, do miejskich zakątków.

***